a. Imię: Radek
b. Wiek: 14, za 1.5 miesiąca 15 (Wiem, że w Akademii istnieje zakres wiekowy od lat 15-stu dlatego chciałem poprosić Radę o zrobienie wyjątku od podpunktu 9. z Regulaminu Rekrutacji)
c. Zamieszkanie: Poznań
d. Zainteresowania: Gry komputerowe, książki, komiksy, Star Wars
e. Krótki opis własnej osoby.
Cóż, z tym mam zawsze problem

f. Kontakt:
- email: radekjedi1@wp.pl
- discord: Radrage
- Scena JK3
a. Przynależność: Brak
b. Staż: Jakieś 2-3 lata nie licząc długiej przerwy od gry.
c. Krótka historia:
Zaczynałem grać w Jedi Academy kiedy miałem 10 lat. Głównie na singleplayerze. Jest to jedna z moich ulubionych gier z Gwiezdnych Wojen ale los chciał, że nie włączyłem jej od bardzo dawna. Po długiej przerwie i po zainstalowaniu paru modów (np. Movie Battles 2) znowu do niej wróciłem.
- Postać
a. Imię: Bren Quadmaster
b. Wiek: 17
c. Pochodzenie: Korelia
d. Rasa: Człowiek
e. Opis zewnętrzny:
Młody, wysoki i szczupły chłopak o krótkich jasno brązowych włosach i niebieskich oczach. Ma łagodne rysy twarzy oraz życzliwy i przyjazny uśmiech.
f. Historia: [min. 450 słów] Autor: Bren
Upadł. Bandyci od razu zauważyli go i schwytali. Właśnie teraz jeden z nich przyłożył mu blaster do głowy. Ich przywódca uśmiechnął się i powiedział:
- No proszę, mówiłem wam, że ktoś przyjdzie! No kolego powiedz: Jesteś tu sam? Był ktoś z tobą!?
Brena bolała głowa. Jak to się w ogóle stało? Przypominał sobie teraz ostatnie wydarzenia które go tu doprowadziły.
Dzień wcześniej ***
Zbliżał się ranek. Jutro na Korelii miał się odbyć wielki turniej śmigaczy. Bren przygotowywał się do niego już od wielu miesięcy. Głównie jego ojciec pomagał mu w treningach. Codziennie chociaż trochę starał się by poprawić jego jazdę. Obudziło go wołanie jego matki:
- Bren! Przyjdź proszę do kuchni!
Niechętnie wstał z łóżka. Poświęcił chwilę żeby dojść do siebie i wyjrzał przez okno - ,,Piękny dzień'' - pomyślał. Wszedł do kuchni gdzie była jego matka i odpowiedział:
- Co się stało mamo? - Chłopiec był bardzo zżyty ze swoją rodziną. Pomagał im we wszystkim jak mógł tak samo jak oni jemu. A zwykłe prace domowe nie stanowiły dla niego żadnego problemu. Jego ojca akurat nie było w domu. Pracuje w Corellian Engineering Corporation, dlatego chłopiec tym bardziej był skupiony na wyścigu mającym nadejść niedługo. Jego matka odpowiedziała mu:
- Zjedz coś i pójdź proszę na zakupy. Listę masz na stole.
To był jeden z jego standardowych obowiązków. Kiedy zjadł śniadanie wziął listę i pomaszerował szybko w stronę sklepu. Musiał się spieszyć jeśli chciał zdążyć na poranny trening przed turniejem. Pozostał mu tylko jeden dzień na przygotowania a on wciąż nie był pewien czy jest gotowy. W połowie drogi do sklepu zauważył, że w jego stronę biegnie Delto - Kalamarianin który jest jego kolegą ze szkoły. Znają się od wielu lat. Wesoła zwykle twarz kolegi teraz była czymś poważnie zmartwiona. Widać było że przychodzi z czymś ważnym. Kiedy dobiegł Bren odezwał się do niego:
- Cześć. Stało się coś ważnego? Nie wyglądasz na radosnego.
- Hej. Ciężko jest być radosnym w takiej sytuacji. Właśnie dowiedziałem się, że porwano dowódcę straży! - To tłumaczyło ponury humor jego przyjaciela. Bren zapytał zdziwiony:
- Jak to porwano? Kiedy?
- Dzisiaj w nocy. Nie wiadomo zbyt wiele ale podobno był na jakimś patrolu. Dowiedziano się o tym dopiero teraz. Straż nie chciała powiedzieć nic więcej.
To go zaskoczyło. Kapitan straży po prostu idzie na patrol i znika? Znano go przecież. Miał na imię Gregor i cieszył się powszechnym szacunkiem w mieście. Chłopiec chciał bardzo dowiedzieć się więcej. Niestety nie miał czasu żeby dłużej się nad tym zastanawiać chociaż słowa Delta go zmartwiły. Jego trening się zbliżał a on nadal nie wrócił z zakupami.
- To dziwne. Miejmy nadzieję, że nic mu nie jest. Ludzie na pewno nie są zadowoleni. Eh, wybacz niestety nie mam teraz za dużo czasu. Idę do sklepu. Spotkamy się później.- Delto widocznie też bardzo to przeżył. ,,Prawdopodobnie jak każdy w mieście''- pomyślał. Wizyta w sklepie nie zajęła mu dużo czasu. Kupił to co było trzeba i zaczął wracać do domu. Postanowił pójść skrótem. Zaoszczędziło by mu to sporo czasu a chciał jak najszybciej wrócić do domu. Często tam chodził z kolegami więc wiedział jak się tam poruszać. Pobiegł więc w najbliższy zaułek i wybrał najszybszą trasę. Podczas drogi jednak usłyszał czyjeś ściszone głosy. Z ciekawości zwolnił i podszedł wolnym krokiem do miejsca z którego dochodziły. Usłyszał ludzi stojących niedaleko:
- Polecenie było jasne. Zostać tutaj i czekać na dalsze rozkazy. - Bren lekko wychylił się zza krawędzi. Zauważył pięć uzbrojonych osób. Trzech ludzi i jednego Weequaya który wyglądał na przywódcę. Wychylił się i spróbował zakraść do nich bliżej. Podszedł do skrzynek obok.
- W mieście? Ludzie już mówią o porwaniu to zbyt ryzykowne!
- Trudno. Nie mamy wyboru. Nie martw się za niedługo wyniesiemy się stąd. Razem z zakładnikiem. Pamiętajcie, że wszyscy spotykamy się w jednej z tych jaskiń przy mieście. Wiecie jakiej.
- Straż będzie chciała nas wytropić. - Znajdował się idealnie za ich plecami. Zastanawiał się jak zareagować
- Mogą spróbować. - Nagle wyraz twarzy zbira zmienił się. Zauważyli go! - Chwila moment. To jakiś dzieciak! Łapać go!
Bren nie czekał długo. Za nim najbliższy przestępca się obrócił, on już wyszarpnął jego blaster. Kopnął zbira i strzelił w ramię drugiego. Pierwszy raz strzelał z blastera ,,na serio''. Wcześniejsze trenowanie na strzelnicy ani trochę nie przygotowały go do takiej sytuacji. Działał pod wpływem impulsu i na szczęście udało mu się trafić. Niestety efekt zaskoczenia nie trwał długo a reszta przestępców była już przy nim. Jeden z nich uderzył go tak mocno że poleciał na skrzynki za którymi wcześniej się krył. ,,To by było na tyle''- pomyślał
Jednak po chwili kolejne strzały zabrzmiały. Ku jego zdziwieniu usłyszał znajomy głos:
- Gońcie uciekinierów! Wy dwaj zostańcie ze mną. Zobaczę czy mojemu przyjacielowi nic się nie stało.
Podniósł głowę. Tak jak myślał. Głos należał do Zekka Convariona - To Mandalorianin i przyjaciela jego ojca. Dla niego jest on kimś rodzaju mentora. Pracuje w straży tak samo jak Gregor. Ubrany był jak zwykle w zbroje z beskaru charakterystyczną dla jego ludu. Jednak zamiast hełmu nosił swój stary kapelusz.
Mężczyzna patrzył na niego przez chwilę z uśmiechem a potem odezwał się:
- No, no verd widzę że jednak moje lekcje strzelectwa nie poszły w las. Żyjesz chłopcze?
- Dam radę, tylko ciągle szumi mi w uszach. Dzięki za pomoc. Musisz zawsze mnie tak nazywać?
- Wybacz, przyzwyczaiłem się. Nic z tym nie zrobisz. - To był cały Zekk. Nic się nie zmienił.- Te zbiry mówiły coś ważnego? - Chłopiec zawachał się przez chwilę.
- Nie wiem, raczej nie. - Postanowił jeszcze nie mówić nic o porwaniu. Ufał Zekkowi ale mówienie tego przy straży pewnie by stworzyło zbyt dużo zamieszania. Nie wiedział czy to najlepsze wyjście ale nie miał teraz czasu na zastanawianie się. Zawsze może poprosić go o pomoc później. Mandalorianin wyglądał jakby się zastanawiał.
- Cóż, trudno. Wracaj do domu w końcu na pewno masz dzisiaj dużo do roboty. Powodzenia chłopcze.
***
Wybiła północ. To był dla Brena ciężki dzień a jutro musiał wstać rano przed wyścigiem. Siedział teraz w swoim pokoju czytając jakąś książkę o historii Starej Republiki. W końcu jednak nie wytrzymał. Musiał coś zrobić żeby uratować dowódcę straży. Ta sprawa denerwowała go już od samego początku ale przez cały dzień nie miał czasu żeby cokolwiek zrobić. Wiedział, że może straż pojmała niektórych zbirów których spotkał rano i teraz Gregor jest już uratowany. Ale co jeśli nie? Nie zostało wiele czasu. Zastanowił się nad rzeczami które musi zrobić: Zawiadomić straż, znaleźć kryjówkę bandytów i dopilnować żeby nie uciekli. Za dużo jak na jednego człowieka i tak mało czasu. Rozmyślał nad wszystkim: O słowach bandytów, o tym co powiedział mu Delto... Właśnie, Delto! Zekk gdzieś poszedł i nie ma go w pobliżu więc jego nie może poprosić o pomoc, ale jego kolega na pewno udzieli mu wsparcia. Od razu wstał, wziął swój plecak i spakował do niego wszystko co wydawało mu się potrzebne: Między innymi stary blaster DL-44 jego ojca, dwa komunikatory oraz lornetkę elektroniczną. Większość rzeczy wziął z piwnicy. Na szczęście jego rodziców nie było w domu a on i tak później wszystko odłoży na miejsce po powrocie. Wyszedł szybko z domu w stronę domu Kalamarianina. Na szczęście spotkał go po drodze. Kolega od razu go zauważył i powiedział:
- Cześć Bren. Co tam?
- Hej, posłuchaj musisz mi pomóc. Pamiętasz jak mówiłeś o porwaniu? - Opowiedział mu o wszystkim co go dzisiaj spotkało. Delto ożywił się i z miejsca był gotowy żeby wyruszyć. Cieszył się z tego, ponieważ był ostatnią osobą do której mógł się zwrócić o pomoc. Jednocześnie nie zdziwiło go zaangażowanie Delta. Myśl o tym, że będzie w stanie uratować samego dowódcę straży na pewno go zmotywowała. Bren już miał plan.
- Dobra, wziąłem ze sobą dwa komunikatory. Weź jeden. Tamte zbiry mówiły, że spotykają się w jednej z jaskiń koło miasta. Cóż, jest ich kilka. Kiedy ja będę szukał ich kryjówki ty pójdziesz zaalarmować straż. Tylko tak mamy największe szanse żeby zdążyć na czas.
- Zrozumiałem. Uważaj na siebie. Spotkanie z tymi zbirami może nie być najlepsze. Powodzenia! - Delto pobiegł najszybciej jak mógł żeby wykonać swoje zadanie.
Bren wymknął się z miasta i wyruszył. Krążył przez dłuższą chwilę wokół terenów poszukiwań. W końcu jednak znalazł 5 skuterów repulsorowych stojących obok jednej z dość dużych jaskiń. Skutery były dobrze schowane, ale włączone. ,,Musieli się spieszyć. Włączone skutery są tak głośne, że łatwiej je usłyszeć niż zauważyć''- pomyślał młodzieniec. Po chwili skontaktował się z kolegą:
- Delto jesteś tam? Znalazłem ich.
- To świetnie! Zaraz do ciebie dotrzemy. Dopilnuj żeby nie uciekli!
- Zrobię co mogę. Pospieszcie się.
Spróbował podkraść się do wejścia. Kiedy podchodził, zaczął słyszeć ściszone głosy. W końcu znalazł się w odpowiedniej odległości. Bandyci cały czas rozmawiali. Jeden z nich powiedział:
- Ile jeszcze mamy czekać? To już nudne. Przyszliśmy tu w takim pośpiechu żeby być na czas a i tak się stąd nie ruszamy. W końcu im dłużej tutaj siedzimy tym gorzej. Reszta chłopaków pewnie już się zastanawia czemu tak długo nas nie ma.
- Zapomniałeś chyba że to ja tutaj rządzę. Wyruszamy dopiero kiedy wszystko spakujemy i kiedy wszyscy będą gotowi.
Bren widział teraz pięciu z nich. Widocznie udało im się wszystkim uciec od straży. Stali obok związanego człowieka w którym rozpoznał Gregora. Kapitan straży był teraz bezbronny a jeżeli nic nie zrobi, prawdopodobnie bandyci uciekną. Szansa na uratowanie go przepadnie. Zastanawiał się co mógłby zrobić gdy nagle poczuł coś... dziwnego. Jakby energię która znajdywała się wszędzie dookoła niego. Zapomniał o tym w jakim miejscu się znajduje i próbował dowiedzieć się co to takiego. Niestety, zachwiał się i potknął. Upadł. Bandyci od razu zauważyli go i schwytali. Właśnie teraz jeden z nich przyłożył mu blaster do głowy. Ich przywódca uśmiechnął się i powiedział:
- No proszę, mówiłem wam że ktoś przyjdzie! No kolego powiedz: Jesteś tu sam? Był ktoś z tobą!?
Brena bolała głowa. Energia która zdawała się być wcześniej wszędzie zniknęła a on klęczał teraz z myślą, że zawiódł. Teraz jedyne co mógł zrobić to grać na czas i mieć nadzieję że ktoś zaraz przyjdzie z pomocą.
- Zadałem ci pytanie dzieciaku. Mów!
- A kogo się jeszcze spodziewasz? Myślisz, że sprowadziłem tu całą flotę Republiki?
- To nie była odpowiedź. Tracę cierpliwość. - Było słychać, że Weequay nie żartuje. Prawdopodobnie chciałby po prostu go teraz zastrzelić, ale nie uzyskał informacji na temat prawdopodobnego zagrożenia.
- Długo już sobie tak siedzicie? Pewnie trochę czasu wam zajęło planowanie takiego przedsięwzięcia.
- Dość! Powiedz mi czemu miał bym cię teraz nie zastrzelić?
- A bo ja wiem? Boisz się całej floty Republiki?
Weequay nie zamierzał dłużej czekać. Uderzył go tak, że Bren ponownie upadł na ziemię.
- Podnieście go. Trudno trzeba będzie zwiać szybciej. - Znów bandyta wycelował w niego blaster. Tym razem nie zadawał już pytań. Czekał na to co zrobi przywódca przestępców. Nie dowiedział się tego jednak. Rozległ się dźwięk strzałów dobiegających od wejścia do kryjówki. Bandyta zatoczył się i wypuścił blaster z ręki. Młodzieniec od razu zerwał się na równe nogi i wziął broń. Oddał kilka strzałów w stronę bandytów nie patrząc nawet czy trafił. Podbiegł uwolnić kapitana straży. Kiedy to zrobił, było już po wszystkim. Bandyci zostali pojmani a Gregor był wolny. Bren właśnie zrozumiał jak duże miał szczęście. Straż ledwie zdążyła na czas. Spoglądając na swoich wybawców zauważył, że razem z nimi przyszedł też Zekk. Bren teraz stał w miejscu zdezorientowany. Mandalorianin zaśmiał się i powiedział:
- Zdziwiony? Od początku słyszałem co mówiły te zbiry. Widziałem też kiedy wychodziłeś z Deltem poza miasto. Poczekałem chwile, zebrałem straż i ruszyłem za wami. Aha, nie martw się o Kalamarianina. Jest w mieście i nic mu nie jest.
Bren nadal był oszołomiony. Nie był w stanie nic powiedzieć. Zekk go wyręczył kontynuując:
- Posłuchaj chłopcze, dobrze się spisałeś. Wiem, że chciałbyś nam jeszcze pomóc, ale dość już zrobiłeś. Wyśpij się. Jutro wielki dzień.
Chciał zaprotestować, ale wiedział, że to nic nie da. I tak był już bardzo zmęczony więc po prostu bez słowa wyszedł i wrócił do domu.
***
Następnego ranka Bren razem z ojcem przygotowywali swój śmigacz do wyścigu. Nic nie mówił rodzicom o wczorajszym dniu. Uznał, że Mandalorianin sam to zrobi. W końcu musiał się teraz skupić na wyścigu. Wciąż jednak nie do końca otrząsnął się z wczorajszego spotkania z bandytami. Kiedy już wszystko było przygotowane powiedział:
- Chyba już wszystko gotowe tato.
- Masz racje. Do wyścigu nie zostało już dużo czasu. Pamiętaj po prostu daj z siebie wszystko i pojedź najlepiej jak potrafisz.
- Tak, wiem. Dam sobie radę. Nie po to chyba kazałeś mi trenować codziennie? No i przecież mam dobrego nauczyciela. - Jego ojciec sam kiedyś wygrał taki wyścig. Z tego powodu tym bardziej chciał powtórzyć jego sukces i pokazać, że też jest w stanie tego dokonać. Jego ojciec rozweselił się na te słowa.
- Cóż, staram się. Podczas naszych treningów widziałem jak jeździsz dlatego wiem, że jesteś w stanie to wygrać. Quadmasterowie mają to we krwi co? Chodź, musimy się spieszyć żeby zdążyć na wyścig.
Wszyscy byli już na miejscach, a Bren właśnie siedział w swoim własnym śmigaczu. Ludzie zgromadzili się na trybunach i obserwowali całe widowisko. Odliczanie się zaczęło. ,,Jestem gotowy''- pomyślał.
Wystartowali. Dziesięć osób brało udział w wyścigu. On po połowie okrążenia był piąty. Dobry wynik, ale jeśli chce wygrać musi pojechać lepiej. Szło mu dość dobrze przez większość czasu - ale tylko do ostatniego okrążenia. Wtedy jego śmigacz przestał działać. Nie wiedząc dlaczego musiał przystanąć żeby rozwiązać problem. Kiedy znowu uruchomił pojazd, był już daleko w tyle. Wiedział już, że przegrał. Po prostu jechał dalej bez większej nadziei. Nagle jednak znowu powróciło to dziwne uczucie z jaskini. Energia powróciła, a on zamknął oczy. Przez chwile nic się nie działo ale po chwili zobaczył coś. Najpierw gwiazdy i galaktykę. Później planetę. Rozpoznał w niej księżyc o nazwie Yavin 4. Obraz po chwili znowu się zmienił. Zauważył jakąś budowlę w lesie przypominającym świątynie. Starał się skupić na wizji ale im bardziej próbował tym bardziej obraz zdawał się rozmazywać. W końcu wizja się rozproszyła a Bren otworzył oczy. Dopiero teraz zauważył, że znalazł się na mecie na... pierwszym miejscu. Był tym zszokowany. W końcu przez cały czas patrzył na wizję. Widocznie instynktownie jechał śmigaczem nawet bez skupiania się na jeździe. Nie miał pojęcia jak to się stało. Ostatni zawodnik dojechał na metę a on został ogłoszony zwycięzcą.
***
Po wielkim świętowaniu zwycięstwa w wyścigu Bren już wracał do domu. Wszyscy gratulowali mu i cieszyli się razem z nim. Nawet Delto przyszedł na ceremonię. Nie widział jednak rodziców od czasu końca wyścigu i zastanawiał się czemu nie przyszli na świętowanie. Nie wiedział też co myśleć o wizji którą zobaczył podczas wyścigu. Kiedy wszedł do domu od razu usłyszał rodziców omawiających coś z Zekkiem i Gregorem.
- O czym rozmawiacie? - Odezwał się Bren wchodząc do salonu. Wszyscy przerwali na moment i spojrzeli na niego. Odpowiedział mu jego ojciec:
- Bren! Dobrze że jesteś. Usiądź proszę. Gratuluje zwycięstwa w wyścigu. Jestem z ciebie dumny synu. - Zekk wtrącił się:
- Tak, zdecydowanie dobrze się spisałeś. Wybacz, że nie przyszliśmy na świętowanie, ale musieliśmy omówić parę spraw dotyczących twojego spotkania z bandytami. Należy ci się wytłumaczenie. Może niech pan zacznie kapitanie.
- Oczywiście. Grupa przestępców z którymi miałeś okazję się spotkać to gang który od dawna już szkodził temu miastu. Niedawno dowiedzieliśmy się, że pomniejsza grupa tego gangu będzie przebywała w mieście. Zebrałem więc grupę straży i wyruszyłem za nimi szukając którejś z jaskiń w których mieli swoją kryjówkę. Niestety, bandytów było więcej niż zakładaliśmy. Ta piątka którą spotkałeś to była tylko pomniejsza grupa która została by mnie pilnować. Kiedy nas napadli było ich o wiele więcej. Dlatego dziękuje tobie i wszystkim osobom którzy pomogli nam w schwytaniu chociaż niektórych członków tego gangu i uwolnieniu mnie. Miejmy nadzieję, że w przyszłości uda nam się zniszczyć cały gang - Bren zaczął już wszystko rozumieć. Jednak wydawało mu się, że cała jego praca i rola w tym była mała.
- To nie moja zasługa. Gdyby nie Zekk i reszta straży prawdopodobnie bym tam zginął.
- Ale to ty pierwszy przybyłeś mi z pomocą i to ty utrzymywałeś tych zbirów w miejscu kiedy straż ruszyła za tobą. Dlatego i tobie należą się podziękowania. Porucznik Convarion dobrze cię wyszkolił - Bren nie był przekonany ale i tak cieszył się, że wszystko skończyło się dobrze. Jednak wciąż dręczyła go jedna kwestia o której nie wiedział tu nikt inny poza nim. Wziął głęboki oddech i odezwał się.
- Jest jeszcze jedna sprawa którą chciałem wam powiedzieć. - Zaczął niepewnie. Wszyscy zainteresowali się jego słowami. Zekk uniósł brew i zapytał.
- Tak? O co chodzi?
- Cóż... Ostatnio na wyścigu kiedy wystartowałem znowu śmigacz. Miałem wizję. Widziałem Yavin 4 i jakąś budowlę w lesie. Nie potrafię powiedzieć co to może oznaczać. Czuję, że... muszę tam polecieć. - Rodzice i Zekk wymienili spojrzenia. Widać było, że Gregor czeka na ich odpowiedź nie wiedząc jak samemu zareagować. Czyżby domyślali się o co chodzi? A może po prostu tylko mu się wydaję. Sam miał podejrzenia ale czuł, że znalazł się sam w sytuacji której nie można do końca wyjaśnić. Ale wiedział jedno. Musi polecieć na Yavin. Może tam znajdzie swoją odpowiedź. Jego matka odezwała się po chwili wahania.
- Nie wiem jak ci odpowiedzieć synu. - Jej głos teraz stał się bardzo poważny. - Jesteś pewien, że chcesz tam polecieć? Nie sądzę żeby wizja w takiej sytuacji była przypadkowa. Ale też nie chciałabym żebyś udał się w taką długą drogę tylko po tym jak zobaczyłeś tylko kilka obrazów. Musisz zadać sobie pytanie. Dlaczego i czy w ogóle chcesz tam lecieć?
Dla Brena to była ciężka decyzja. Jeśli tam poleci i znajdzie... No właśnie, co? Budynek wyglądał na świątynie. Czy mógł tam znaleźć Jedi? Słyszał kiedyś różne opowieści i informacje o takich miejscach. Albo może to tylko domysły i tak naprawdę nic na Yavin nie znajdzie.
Jeśli wyruszy to raczej prędko nie wróci na Korelię. Będzie musiał pożegnać się z rodzicami, Zekkiem i wszystkimi kolegami. Jednak musiał tam polecieć. Ciągle myślał o tej dziwnej energii która występowała w kryjówce bandytów i podczas wyścigu. Nie może zmienić zdania.
- Chcę tam lecieć. Muszę znaleźć tam odpowiedź. - Jego matka po prostu skinęła głową zmartwiona a ojciec odrzekł:
- Dobrze. Musisz się spakować i wyruszyć niebawem. I jeszcze jedno. Dowiedziałem się, że podczas swojego szturmu na bandytów zabrałeś parę rzeczy z piwnicy. Możesz je wziąć. Przydadzą ci się tam bardziej niż mi. - Ojciec uśmiechnął się słabo. Widać było u niego zmartwienie i... dumę?
Zekk wstał założył swój kapelusz i odezwał się.
Gotuj się do drogi verd. Musisz w końcu jakoś się dostać na Yavin prawda? Weźmiemy mój statek. Ja kieruję.
***
Bren właśnie znajdował się w statku Zekka. Wylecieli już poza planetę i szykowali statek do startu. W domu spakował większość swoich rzeczy. Na pożegnanie rodzice zabrali go do ich ulubionej restauracji do której kiedyś często chodzili. Z Deltem widział się krótko. Kalamarianin nawet nie wiedział co odpowiedzieć na informację o tym, że wyjeżdża. ,, Pewnie myśli, że już do końca powariowałem przez ostatnie dni'' – pomyślał z uśmiechem chłopak. Sam nie potrafił pojąć sytuacji w której się znalazł a jego kolega tym bardziej. Mandalorianin przerwał długo trwającą ciszę
- Ostatnio na Korelii miałeś sporo wrażeń co? Coś mi się wydaję, że na Yavin będzie ich jeszcze więcej. Gotowy na to żeby się przekonać chłopcze?
- Chyba tak. I nie mów do mnie... - Urwał.
- Tak?
-... Nie ważne. Możemy lecieć.
- Skoro tak mówisz. Jeszcze jedno. Pamiętaj, że twój buir jest z ciebie dumny. Wszyscy jesteśmy.
Statek skoczył w nadprzestrzeń rozpoczynając podróż Brena na Yavin 4.
- Informacje dodatkowe
a. Dlaczego chcesz wstąpić do Akademii?
Ponieważ nigdy wcześniej nie miałem styczności z żadnym RP i chciałbym to zmienić

b. Skąd dowiedziałeś się o Akademii?
Pamiętam, że szukałem czegoś o Gwiezdnych Wojnach w internecie i przypadkiem trafiłem na waszą stronę.